Jeszcze jedna relacja z naszego pobytu w Sydney, w dwóch wariantach. Rzecz się dzieje w poprzedni piątek 21 kwietnia.
1. Wariant 1 – hipotetyczny
19:30 – wylot z Melbourne
20:30 – przylot do Sydney
Niestety na realizacji tego wariantu stanęły przeszkody. Po pierwsze chcieliśmy zajechać w drodze powrotnej do stolicy, po drugie nie wyobrażam sobie jak mielibyśmy się zmieścić w piątkę z wszystkimi walizami i wózkiem do taksówki na lotnisko, po trzecie auta na wynajem na miejscu tanie nie są, a po czwarte i najważniejsze (dla Poznaniaka hehe) bilety lotnicze są wciąż znacznie droższe niż tranport naziemny. Zrealizowaliśmy więc wariant 2:
2. Wariant 2 – prawdziwy
0:01
Przemo (po znojnym wieczorze spędzonym na pakowaniu oraz przy klawiaturze i necie) idzie spać z nadzieją, że wstanie spokojnie o 7:30, zje śniadanie i pojedzie do pracy. Wierci się jeszcze w łóżku troszkę nie mogąc zasnąć; nie próbuje potem nawet zgadywać, o której godzinie zasnął, żeby się nie denerwować
5:00
Toma brzęczy nie wiadomo dlaczego, mimo, że wszyscy normalni ludzie (w tym dzieci) powinni o tej porze spać. Przemo wstaje nieprzytomny, robi mleko, daje terroryście i kładzie się spać.
5:30
Toma znów brzęczy, mama próbuje przemówić mu do rozsądku, bez skutku.
6:30
Definitywny początek dnia, Tomek jest rzeźki i w radosnym nastroju pobudza do życia swoją siostrę, która za chwilę też jest rzeźka.
8:00 z minutami
Przemo po porannej zaprawie śniadaniowo-ubraniowo-dziecięcej jedzie do pracy
9:00-17:00
Przemo w biurze.
17:30
Przemo w domu rzuca się w wir dopakowywania
20:30
Wszyscy siedzą w aucie na swoich miejscach, Przemo za kierownicą, pilot (dziadek) obok, Red Bull i termos z kawą w bagażniku, dzieci chcą spać, żona też.
20:40
Urządzenie RFID pobiera z naszego konta 5,50$ za przejazd płatną autostradą.
21:15
Tankowanie do pełna, dzieci dawno śpią.
21:20
Po przejechaniu 70km wyjeżdżamy z obszaru Melbourne. Wśród pasażerów tylko dziadek próbuje od czasu do czasu zabawiać kierowcę rozmową, reszta śpi. Co parę kilometrów znaki drogowe przypominają, że uśnięcie za kierownicą grozi śmiercią w ciągu sekund. Kierowca wierzy znakom.
ok. 0:00
Mijamy granicę stanu i wjeżdżamy do Nowej Południowej Walii (troszkę ponad 300km od domu). Miasto Albury ogląda tylko Przemo reszta chrapie. Zaraz za granicą stanu Wiktoria autostrada ustępuje miejsca zwykłej drodze jednopasmowej, co przywodzi Przemowi myśl, że może niekoniecznie stan Wiktoria jest taki całkiem najgorszy.
2:00
Tankowanie do pełna, wszyscy śpią oprócz Przema. Na zewnątrz ok. +1st.C, a kierowcy TIRów chodzą w krótkich spodenkach. Przemo ma dżinsy, koszulę na długi rękaw i polar.
3:00
Przemo ma dosyć i po przejechaniu ok. 600km oddaje kierownicę żonie, która twierdzi, że już jest wyspana i może spokojnie poprowadzić. Przemo udaje, że jej wierzy i przez pewien czas obserwuje z tylnego siedzenia rozwój wypadków. Potem jednak zmęczenie bierze górę i Przemo chrapie.
6:00
Wjeżdżamy w obszar aglomeracji Sydney. Dzieciaki rzeźkie się budzą i pytają bez zdziwienia gdzie jesteśmy, Przemo też się budzi i stara się być rzeźki, gdyż jest jedynym kierowcą gotowym stawić czoła nieznanej metropolii z obowiązującym ruchem lewostronnym.
6:30
Urządzenie RFID na autostradzie M-5 w Sydney pobiera opłatę automatycznie z naszego konta w Melbourne (do dziś nie wiem jaka to jest kwota, bo system online Citylinku nie zaktualizował naszego konta o ten przejazd). Przemowi chodzi przez chwilę po głowie myśl, aby zjechać z autostrady na bezpłatną drogę. Porzuca jednak tę myśl przypominając sobie, że nie ma ze sobą ani szczegółowego planu Sydney (gruba książka) ani urządzania GPS (które od pewnego czasu obiecuje sobie kupić), więc gotów się zgubić w wielkim mieście, a przecież duma nie pozwoliłaby mu zapytać nikogo o drogę. W tym czasie żona śpi.
7:00
Po przejechaniu ponad 900km lądujemy z całym kramem nad Botany Bay. Robimy sobie śliczne śniadanko wśród krzyczących papug i z widokiem na wariatów uprawiających jogging o 7 rano w sobotę. Niebo absolutnie błękitne zapowiada wspaniały dzień. Jesteśmy gotowi na 3-dniowe spotkanie z Sydney.